Blog użytkownika - joanna (Joanna )

Mieszka w Małopolsce. Członek Zarządu Krakowskiego Towarzystwa "Amazonki" i administrator internetowej strony ...

Marzec 2009


12 Marzec 2009, 12:05

Czwarty wypad do Gryfic

25 marca 2007 roku

Po nocnej przeprawie przez polskie pożal się Boże autostrady, dojechaliśmy ze Ślubnym nad morze. A że jeszcze za wcześnie było panu doktorowi głowę zawracać, tośmy śniadanko spożyli w Rewalu.

Po zainstalowaniu się na oddziale ustalononym zostało, że jutro najpierw będzie badnie USG, podczas którego doktor ma oznaczyć jakimś pisadłem miejsce, gdzie jest guz.


26 marca 2007 roku

No i kicha. Pan doktor od USG niestety nie mógł zaistnieć ciałem swem w szpitalu w Gryficach. Oznaczanie lokalizacji guza przeniesione na jutro rannym świtem, potem operacja.

Jak tak, to nie było co siedzieć w szpitalu i dumać. Ślubny zaproponował wypad nad morze. Wybraliśmy się na molo w Międzyzdrojach. Dostałam całodzienną przepustkę ze szpitala.
A że wypatrzyłam cudnej urody letnie butki (espadryle na koturnie) w kolorze dojrzałej pomarańczy, to znaczyć w moim przypadku musi, że i je nabyłam drogą kupna. Nie wspomnę miny Ślubnego. Coś tam jedynie burknął o otwieraniu sklepu obuwniczego w chałupie.


27 marca 2007 roku

Przecudnej przystojności pan doktor od USG (a jak wieść gminna niesie to i najwyższej fachowości)… mimo wysiłków wszelakich guza nie dojrzał na monitorze. Obejrzał wynik rezonansu, guzka na nim i nic. Fatamorgana jakaś. Coś tam niby majaczyło, ale niezbyt wyraźnie. I to „majaczące” obrysował, posługując się płytą CD z rezonansu.

O 13.30 poszłam na salę operacyjną. Do wieczora niewiele pamiętam po narkozie. Dla wesołości mogę dodać, że Dunia mi życie po zabiegu ratowała. Chojrakowałam jak zawsze dość mocno, nauczona doświadczeniem trzech narkoz w Gryficach [nic mi kompletnie nie było, a do legendy oddziału przeszedł mój numer pod tytułem: cztery godziny po powrocie z sali operacyjnej po rekonstrukcji siostra w krzyk uderzyła, bo mnie w łóżku nie znalazła, a ja byłam ... na papierosku w palarni. Po ścianach lazłam, ale dolazłam].

Tym razem mi się odmieniło. Nie zlazłam z wyra do następnego dnia. Cały pokój wirował, helikoptery totalne, o torsjach gigantach nie wspomnę. Żyję dzięki Duni. Za łeb mnie trzymała nad miską.


30 marca 2007 roku

Już jestem w domu. Czekam na wynik histopatologiczny, tego, co pan dr Krajewski wyciął. Trochę mnie nosi. Szukam sobie zajęcia.
Czerwone butki z torebką miały dzisiaj swój debiut. Ale czerwony to dziś królował w kuchni, bo fronty wreszcie przyjechały. Mechesy parę minut temu się zwinęły. Reeling też już wisi, krzesła kupiłam rano. Jutro od rana porządki w szafkach. Jest świetnie. Mnie się podoba, tak energetycznie, tak... czerwono!

Bok boli jak diabli, ketonal musiałam sobie zapodać, ale była robota, więc nie było czasu na myślenie o głupotach. Jutro też się dzionek pracowicie zapowiada. Może tym sposobem dożyję poniedziałku.


2 kwietnia 2007 roku

Dzisiaj ma być wynik histopatologiczny guza, którego wyciął mi dr Krajewski. Dunia [mimo, że sama ledwo łazi po jednoczasowej mastektomii z rekonstrukcją] od rana poluje w Gryficach na doktora lub panią Elę Młyńską. Wie, że mam ochotę jajo znieść. Trudno ich złapać, bo od wczoraj mają urwanie głowy na oparzeniówce. Helikoptery wczoraj pozwoziły im ludzi poparzonych w wybuchu i mają pełne ręce roboty.

Około południa wreszcie rozdzwonił się telefon komórkowy. Jak zobaczyłam na wyświetlaczu nazwisko pani Eli Młyńskiej, to miałam wrażenie, że nie zdołam odebrać tego połączenia. W gardle mi zaschło, chyba coś zaskrzeczałam na powitanie.

Ale wieści są super! Nie ma raczyska! Jest czyściutko. To była jakaś franca tłuszczowo – krwiakowa.

Nie ukrywając – poryczałam się pani Eli w słuchawkę. Ze szczęścia.

„Mamotsa” mało przechodnia nie rozjechała, jak przeczytała sms-a, że u mnie ok.


dodaj komentarz

Komentarze [0]

Brak komentarzy
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Historia
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady