Blog użytkownika - joanna (Joanna )

Mieszka w Małopolsce. Członek Zarządu Krakowskiego Towarzystwa "Amazonki" i administrator internetowej strony ...

Marzec 2009


11 Marzec 2009, 09:46

Zmęczenie materiału

początek lipca 2003 roku


Jestem kobietą, jakich wiele. Taką kobietą codzienną na kilku etatach. Pracującą żoną, matką, gospodynią domową. Kształcili mnie kiedyś na belfra i podobno wykształcili, bo nawet papier w cielęcą skórę oprawiony dali, ale chyba nie bardzo się przyłożyli do pielęgnacji tego ziarna, co we mnie zasiali, bo nie wyrosło. Rzuciłam belferkę zaraz po obronie pracy magisterskiej i ku zaskoczeniu wszystkich świętych, moja rogata dusza przywdziała mundur. Niebieski. W niebieskim mi nawet do twarzy. Pod kolor ocząt. No, co? Gliniarzem jestem. Oficerem nawet, choć biurkowym. Zawód jak każdy inny. Może deko bardziej stresujący, bo na baczność. Szefowi odpyskować się nie da, o podwyżkę poprosić nie można, a jak dowalą roboty pod sufit, to jedyne, co możesz wtedy rzec, to: tak jest panie komendancie, trzaskając przy tym przepisowo obcasami. Znam ja takich, co znają mnie i moją gębę niewyparzoną, co wielce zadziwieni pozostają permanentnie, że mnie jeszcze nie wylali. Bo podobno za dużo gadam. No i za głośno. Zwłaszcza, jak mi kto za skórę zalezie, to nie patrzę, na jakim stołku siedzi. Może dziś niektórych jeszcze dziwi baba w mundurze, ale to już powoli zaczyna się zmieniać. Coraz nas więcej. Bab w Policji. Moim skromnym zdaniem dobrze się dzieje, bo jesteśmy oczywiście mądrzejsze, bardziej pracowite, zdyscyplinowane… Sam miód. Anioły chodzące po łez padole to my. Kobiety pracujące.

Ale i anioła czasami krew zalewa, zwłaszcza po roku orki bez urlopu. Dusza wyje, na ust koral coraz częściej cisną się słowa uznawane powszechnie za nieparlamentarne. Choć swoją drogą nie pojmuję, czemu tenże zestaw słów takie właśnie określenie zyskał. Bo widząc, co się wyrabia w naszym parlamencie, powinno się ten zestaw mocnych wyrażeń chrzcić mianem: pakiet sejmowy.

Tak, więc od roku nie byłam na urlopie i zaczyna mnie nosić. Skonstatowałam właśnie półprzytomnie (upał jak jasny gwint – lipiec pełną gębą), że jeszcze chwila a ugryzę. Kopnę, opluję albo wreszcie powiem głośno, bardzo głośno, co mi od dawna na wątrobie leży. Że nie jestem koniem pociągowym, że wszystko ma swoje granice, że mi się uszami przelewa, że nie wyrabiam na zakręcie, że co za dużo to i prosie nie zeżre! Totalne zmęczenie materiału.

Nie wyrabiam, po prostu nie wyrabiam. Wszystko mnie wkurza, irytuje, zaczynam być niebezpieczna dla otoczenia, o czym dobitnie przekonują się ostatnimi czasy tak moja trzynastoletnia Młoda, jak i Ślubny. Chwała w niebiosach gościowi, który wymyślił urlop wypoczynkowy. Gościowi? To jednak musiała być kobieta. Facet takich fajnych rzeczy nie wymyśli. Bogu dzięki, że już za chwilę wyjdę z komendy, trzasnę drzwiami i z nonszalancją cywila uroczyście zainauguruję moje tegoroczne wakacje.

Kiedy zamknęły się za mną drzwi mojej „fabryki”, moja chwilowa euforyczna nonszalancja i luzik gdzieś mi się tak jakoś dziwnie zapodziały. No, bo i jak miały się ostać bidule, skoro przypomniałam sobie właśnie, że czeka mnie domowa orka na ugorze, czyli pakowanie mojej czeredki, której jak zwykle rączki przyrosły do siedzeń. (A towarzycho czeka swoim zwyczajem na gotowe!). Pakowanie to mały pikuś. Na balkonie wisi jeszcze pół szafy. A te pół szafy trzeba przecież wyprasować. Lało od kilku dni, dlatego pranie dopiero… próbuje doschnąć. Jak nie doschło, trzeba będzie prasować mokre. Zasuwam tedy kłusem do domu, mnąc w ustach słowa nienadające się do druku. Pośpieszne pakowanie jeszcze nikomu na zdrowie nie wyszło, nie wychodzi i mnie. W domu totalny bałagan, latam niczym przepióreczka pomiędzy pralką, balkonem, deską do prasowania a walizką, zastanawiając się w amoku; czego zapomniałam?

Muszę przy tym wyglądać mało pociągająco, bo zauważam kątem oka, że Młoda i Ślubny jak morowego powietrza unikają wejścia mi w drogę. Ich szczęście. Nie odpowiadam dzisiaj za siebie. Dzisiaj. Bo normalnie to aż tak źle ze mną nie jest. Bywa. Ale nie tak. Dziś jest apogeum. Koniec świata. Kres mojej wytrzymałości nerwowej. Gdybym jutro nie wyjeżdżała na koniec Europy to pewnie wzięłabym zeszyt, szklaneczkę czegoś dobrego, moje ulubione pióro od Parkera i spróbowałabym coś skrobnąć. Nie mówiłam, że próbuję pisać? To mówię. Próbuję. Czasami mi wychodzi, częściej nie wychodzi. Ale piszę, bo muszę, bo …


uzbierało się już trochę reguł, trochę wyjątków. Spraw wrzucanych między wspomnienia a marzenia. Kilka fabuł z bohaterem dobrym i złym. Kilka wzlotów, sporo upadków. Kilka ścian odrapanych grochem. Uskładało się z wieczornych rozmów, nocnych marzeń. Pisanie to rzecz, o której nie mogę powiedzieć, że wykupuję się tanim kosztem. To coś, co sprawia mi trud. Próbuję pisać wiersze i prozę. Piszę właściwie, od kiedy pamiętam. A najwięcej pamięta moja szuflada, w której pełno zastanowienia, smutku i radości. Może na coś się kiedyś przydadzą. Moje pisanie słów. Moje nazywanie. Nieudolne próby. Dopóki nie zaczęłam pisać, nie sądziłam, że to takie trudne. Zwłaszcza w wierszu. Tak często brzmię patosem, zapominając o banalnej prawdzie, że tylu przede mną tego doznało i tylu po mnie dozna dokładnie tego samego. Pisanie to wielka zabawa i wielka bitwa. Odkrywanie nowych znaczeń dobrze znanych słów. To też przerażająca niemożność sama w sobie trudna do nazwania. Chcę pisać i doskonale wiem, że nie potrafię. Wiem, że cokolwiek napiszę, nie będę z tego zadowolona. Wielkie ubóstwo słów, a ogrom myśli. A kiedy uda się coś napisać, po chwili dochodzę do wniosku, że właściwie nie o to mi chodziło. To, co napisałam jest przegadane i puste. Niepełne i niejasne. Żałosne. Ale to tak jak z życiem. Bardzo często dzieje się ze mną coś dziwnego. Niby jest dobrze. Niby niczego nie brakuje, a jednak pojawia się tęsknota za czymś… nieuchwytnym, nieokreślonym. Zawsze chcę czegoś więcej. Siedzi we mnie jakaś chaotyczna siła, która pcha mnie zawsze i wszędzie, choć nie bardzo wie, dokąd. Z tą siłą jest źle, bo rodzi niepokój. Ale jak byłoby bez niej?


    Dobra, dobra, już nie przynudzam. Taka też bywam. Bywam, kiedy mnie szlag nie trafia. Kiedy krew mnie nie zalewa, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny!


dodaj komentarz

Komentarze [0]

Brak komentarzy
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Historia
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady