Blog użytkownika - joanna (Joanna )

Mieszka w Małopolsce. Członek Zarządu Krakowskiego Towarzystwa "Amazonki" i administrator internetowej strony ...

Marzec 2009


11 Marzec 2009, 10:16

Czarne chmury

kilka dni później


Jak zwykle po porannej dawce jakże szkodliwych, ale jakże przyjemnych promieni słonecznych (dlaczego wszystko, co miłe musi być zaraz szkodliwe?) i moczeniu brązowiejącego ciałka w słonych wodach Morza Egejskiego wracamy do hotelu. Kostas (rewelacyjny Grek po sześćdziesiątce, właściciel hotelu) serwuje mi tradycyjnie pysznościowatą frape (mrożoną kawę) i frunę pod prysznic.


Wakacyjny dzień, jak co dzień. Do tej chwili. Odruchem Pawłowa przejeżdżam opuszkami palców po piersiach – na wszelki wypadek, bo nauczona doświadczeniem – zrobiłam się ostrożna. Nie mówiłam, że osiem lat wcześniej wyhodowałam sobie w lewej piersi guzka? Nie mówiłam? To mówię.

Przeżyłam wtedy średniej wielkości horrorek zanim przyszły wyniki z histopatologii. Niczego groźnego nie znaleźli. Fibroadenoma, czyli gruczolak-hormoniak. Wyciął to chirurg ambulatoryjnie, nawet mnie nie usypiał. Znieczulenie miejscowe. Lekki kabaret nawet z tym był, bo pojechaliśmy ze Ślubnym tuż przed świętami Bożego Narodzenia po nowy dywan do nowego domu. Ale po drodze do doktora, bo byłam umówiona na konsultację z tym guzkiem. Mieszkanie jeszcze niekompletnie umeblowane, bo gotówka zapomniała się rozmnażać. Obliczyłam czas i wyszło mi, że zdążymy i do doktora i połazić za dywanem i jakieś prezenty pod choinkę kupić i przed nocą wrócić do domu. Młoda, wówczas pięciolatka, została w ajencji u prawie obcych jeszcze sąsiadów. Do gabinetu wlazłam sama, Ślubny w poczekalni czekał cierpliwie. Doktorek obmacał, spojrzał na zegarek i zagaił rozbrajająco, że on by to wyciął tu i teraz, bo ma czterdzieści minut wolnego, ponieważ następna pacjentka odwołała wizytę, no i co ja na to? Przyznaję, jakem wygadana – zamurowało mnie. Zabrakło mi chyba pierwszy raz języka w gębie. Zagulgotałam coś nieartykułowanego, ręce mi się spociły jak na pierwszej randce, nie wspominając o ich niekontrolowanym drżeniu. Widząc, że się ze mną raczej nie dogada – doktorek odwrócił się na pięcie, polazł do poczekalni, wrócił po minucie i oświadczył mi, że Ślubny zdecydował: kroimy! Dobrze wiedział, że drugi raz by mnie tam wołami nie zaciągnął. Wszystko potoczyło się tak szybko, że zdążyłam tylko zarejestrować, że doktorek woła syna (też lekarz) i już byłam pod zieloną płachtą z dziurą na kawałek lewej piersi. Potem tylko znieczulenie i pół godziny grzebania w moim ciele. Pamiętam też, że kilka razy zwrócili mi uwagę, żebym nie próbowała zaglądać w tę zieloną dziurę. Mogłam zajrzeć dopiero jak młody robił ścieg krzyżykowy. Została jedynie centymetrowa kreseczka. Jakim cudem - nie wiem do dziś, bo to, co wyciął i co znalazło się w specjalnym słoiczku, było kilka dobrych razy większe od tej kreseczki. Było sporo większe od samego guza, bo wycina się to z „marginesem” dla pewności. Doktorek dodał, że następne dwa tygodnie mam oszczędzać lewą rękę; nie dźwigać, a najlepiej odpoczywać. No to już umyłam okna na święta! Porządki też zrobiłam. Ale kanał! To, co wyciął doktorek zostało wysłane do badania histopatologicznego, bo takie standardy, ale on był dobrej myśli (biopsja czysta), że nie ma tam nic złego. Wyniki za dwa tygodnie. Mam zadzwonić.
Zadzwoniłam. Czysto. Nic złośliwego. No i kazał uważać. To uważam. Kontrolować piersi, bo takie cuda lubią się powtarzać. Bo niezłośliwy guz może zrakowacieć. To kontroluję. Badam piersi pod prysznicem przynajmniej raz w miesiącu. Najlepiej to robić tuż po okresie. Wtedy samobadanie jest najbardziej wiarygodne. Strzyżonego… strzygą, a strzeżonego… Robię to od ośmiu lat. Z przyzwyczajenia.

Ale zaraz… chwileczkę… Chryste!!! To nie może być prawda!

Sprawdzam jeszcze raz. Prawa czysta. Teraz lewa. O Boże, jest! Groszek. Twardy. Jednoznacznie wyczuwalny, usuwający się pod palcami.

Matko Boska – znowu mam guza w tej samej - lewej piersi!!!

Pełna histeria. Ryczę pod prysznicem jak ciężka idiotka. Ręce mi się trzęsą. Co robić? Jezu! Co robić? Nie, to nie może być prawda. Mnie to nie mogło się przydarzyć. Za co? Dlaczego? Sprawdzam jeszcze raz. Niestety nie zniknął. Jest. Ślubny – nieświadom otchłani mojej rozpaczy – zasnął snem sprawiedliwego, a ja płakałam do świtu. Wyryczałam się do spodu.


dzień następny


Nie chciałam rodzince psuć ostatnich dni wakacji, ale nie wytrzymałam napięcia i kazałam rano Ślubnemu zweryfikować swoje odkrycie. Może mi się wydaje?! Ciotka też weryfikowała.
No nie, nie wydaje mi się! Ślubny lekko pobladł, ale swoim zwyczajem emocje chowa głęboko pod skorupką spokoju. Jest. Groszek.
Dobrze, że pojutrze wracamy do kraju. Odechciało mi się wszystkiego. Mojej ukochanej Hellady także. Do domu. Do doktora. Ratunku!


dodaj komentarz

Komentarze [0]

Brak komentarzy
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Historia
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady