Dzienniki

 

Krytyna Kofta - Lewa, wspomnienie prawej. Z dziennika.

Drukuj
Wyślij na adres e-mail
A A A

Książka autorstwa Krystyny Kofty pt "Lewa, wspomnienie prawej. Z dziennika."
Wydana przez Wydawnictwo W.A.B w 2003 roku.

 

Ze wstępu:

Być może po przeczytaniu tej książki, tak jak po moich felietonach w "Twoim Stylu" wiele kobiet podda się badaniom, a inne, te, które nie mają doświadczeń tego rodzaju, zrozumieją jak wiele warte jest zdrowie, jakLewa_wspomnienie_prawej.jpg ważna jest i twardość, i czułość.

Krystyna Kofta




Wywiad z Krystyną Koftą o jej walce z chorobą nowotworową »

 

Fragmenty książki:

Krystyna Kofta "Lewa, wspomnienie prawej. Z dziennika."


(…)
10 maja, piątek
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby powiedzieć jej o tym, co mnie dręczy od dwóch miesięcy, o czym nie mówiłam nikomu.
Nikomu. Nie pisałam nawet, unikając tematu, ze strachu. Struś z głową w piasku, z tyłkiem wypiętym, to ja w tej sprawie. Zaczęło mnie to dopadać w snach. Pojawiały się myśli w ciągu dnia, mąciły umysł, przerywały pracę.
Od dwóch miesięcy macałam prawą pierś. Wyczuwam w niej coś obcego. Zgrubienie. Nie było tego wcześniej. Najpierw myślałam, że to od ćwiczeń na wioślarzu, mięsień się wyrobił. Dlaczego z jednej strony?
Małgośka namacała to miejsce, natychmiast zatelefonowała i załatwiła mi wizytę u jednej ze swych koleżanek, z którymi się spotyka w damskim klubie. Mówi się, że pani doktor Monika N., chirurg, to jedne z najlepszych rąk w Warszawie. Chodzi oczywiście o cięcie, więc dla mnie to brzmi groźnie.
(…)

Ciężka noc, bezsenna, senna, ciężka, słyszę kolejne wybijane godziny, jak memento. Łapię się za tę cholerną pierś. Tak, z pewnością dostanę w kość.
(…)

12 maja, niedziela
Obiad wspólny z Mirkiem i Wawrzynem, trochę w tle jutrzejszego badania. Potem u Dz. Pocieszajš mnie, że nic. Ale ja wiem swoje. Trzymajš ze mnš.
Czuję inaczej. Gdyby miało być NIC, nie mówiłabym o tym Małgoœce.
Wieczór piękny, domowy. Dlaczego jednak, choć jeszcze nic nie wiem, mam takie dziwne poczucie straty? Chcę zatrzymać w sobie te godziny.
Telefon do pani doktor Moniki Nagadowskiej. Ma głos szczebiotliwy, radosny, choć stanowczy: jutro, żadnego przekładania.

13 maja, poniedziałek
(…)
Pojechaliœmy z Mirkiem do Centrum Onkologii. To nowy lšd, nigdy dotšd nie odwiedzany. Grzšsko, trudno się poruszać po nieznanym. Żeby tylko tu nie wpaœć, żeby nie wcišgnęło mnie to bagno choroby.
Najpierw maltretowanie piersi przy mammografie. Badanie powtórzone. Widzę cień. To ten tak zwany ubytek cienia.

Biopsję zrobi sama pani doktor Monika. Niewysoka, zgrabna, szybka, w pastelowych falujšcych jedwabiach pod białym fartuchem. Dobrze wykończona w szczegółach. Nie chodzi, raczej biega, stukajšc obcasami.
Skupienie. Leżę na łóżku. Czekam na strzał.
Biopsja to STRZAŁ W PIERŒ, wykonany wielkš strzykawš jak pistoletem. Chwila oczekiwania.
– Mówić? – pyta pani doktor.
– Mówić – odpowiadam.
– Ma pani raka – krótko i węzłowato.
– Czy jest złoœliwy? – pytam bez sensu.
– Każdy rak jest złoœliwy – odpowiada pani doktor.
Ubieram się w lekkim transie. Wychodzę do Mirka, który czeka w holu.
Mówię mu: mam raka. A on na to, jak to możliwe, skšd tak od razu wiadomo. Wiadomo.
Płaczę mu w ramię, jak na jednym z tych okropnych filmów, których nigdy nie oglšdaliœmy. Nie mam mimo to poczucia nierzeczywistoœci. To jestem ja, to Mirek. Jesteœmy w Instytucie Onkologii. Stoimy w holu, tulimy się do siebie.
(…)

14 maja, wtorek
Mój mail do Magdy Œrody.

Magdo Miła, jest najgorzej, jak może być, w czwartek dowiem się, jaki jest stopień zaawansowania i kiedy będš mnie cięli, chyba nie ma wyjœcia, jest pięknie na œwiecie i mimo że wiem, nie rozpaczam szczególnie, nie zamierzam się poddać, będę walczyć, jeœli jest o co. Wiele się w zwišzku z tym zmienia. Nie szaleję, nie szlocham, choć trochę chlipałam. (…) Już wiem: WALKA. Mam program i będę się go trzymać. Skrobnij słówko, jak wrócisz, wiesz, że jesteœ mi bliska
Krysia K.

(…)
Doœć długo rozmawiam z Dorotš Soszyńskš, która zawsze wyglšda tak, jakby przed chwilš wyszła z wanny, ma takš czystš twarz.
Wydawała mi się dotšd nieprzenikniona, a dziœ mówi mi prosto o swojej chorobie, o walce, o sile psychicznej, która gwarantuje powodzenie w leczeniu. To samoleczenie psychiczne jest równie ważne jak operacja. Mówi o tym, jak sama walczyła, jak nikt nie dawał jej szans, a jednak zwyciężyła i wstała.
(…)

16 maja, czwartek
Wizyta umówiona na 18.30, jesteœmy punktualni.
Wszystkie dni łšczy to, co mnie czeka. Nic właœciwie nie zakłóca domowego spokoju, choć robiłam całš serię badań. Nie panikuję. Dziœ idziemy wszyscy, razem z Wawrzynem, na Wawelskš, do pani doktor Nagadowskiej, by dowiedzieć się szczegółów i przekazać decyzję, jakš podjęłam. Dowiedziałam się, że mój rak nazywa się zrazikowy, jest wyjštkowo paskudny, ma cieniutkie odgałęzienia, które nazywajš się indiańskie œcieżki. Mam więc tytuł, jeœli nie ksišżki, to przynajmniej felietonu.
Indiańskie œcieżki. Tak. Napiszę.

Trzeba podjšć decyzję, i muszę podjšć jš sama.
– Istnieje możliwoœć przeprowadzenia operacji oszczędzajšcej – mówi pani doktor Nagadowska.
Jednak po zastanowieniu, dziœ na spotkaniu, gdy mam już komplet badań i przekonsultowałam całš sprawę z Mirkiem i Wawrzynem, mówię, że chcę, by zrobiono mi mastektomię radykalnš. Chcę obcišć całš pierœ. Zasięgnęłam języka, chciałoby się powiedzieć, ofiar i katów, a więc amazonek i lekarzy, ale taka metafora to łatwizna. Mirek i Wawrzyn nie usiłujš wpłynšć na mnie. Pani doktor zaœ, gdy już decyzję podjęłam, mówi, że może to i słuszne w moim przypadku. Dowiedziałam się, że doœć często po oszczędzajšcej coœ zostaje i robi się tak zwane docinanie. Gdybym miała trzydzieœci lat, to może zastanawiałabym się nad tym, ale moje piersi już się zamortyzowały pod każdym względem. Karmienie dziecka i pieszczoty, miałam to wszystko.

(…)
Ta pierœ, która zostanie, ta lewa, będzie wspomnieniem tej drugiej, prawej.
To właœciwie tyle.
(…)

20 maja, poniedziałek
(…)
Operacja przewidziana na 18.30.
Młody anestezjolog opowiada, jaka będzie kolejnoœć zdarzeń. Daje mi tabletkę, mówi: my nazywamy to Głupim Jasiem.
Nic do jedzenia ani do picia.
Mówię, że jestem uczulona na penicylinę. (…).

Karnie łyknęłam bez popijania Głupiego Jasia.
W ręku miałam gazetę, chwilę czytałam, a kiedy przestałam kojarzyć, rzuciłam gazetę na podłogę, tak jak to robię w domu. To ostatni gest, jaki zapamiętałam.

(…)
Jestem już w sali pooperacyjnej na trzecim piętrze, dokšd zostałam przewieziona, bo tu na górze leżš ci, co płacš za operację. Komfort cierpienia także się liczy. Nawet cierpi się różnie.
Jest szarawe œwiatło. Obok leżš trzy osoby, każda oddzielona błękitnym parawanem.

Białe siostry podchodzš co chwilę, coœ sprawdzajš.
Obudziłam się, jestem, żyję! Żyję, więc jestem, myœlę głupawo, chyba tylko po to, żeby obracać myœlami.

(…)

23 maja, czwartek
Leżymy bez jednej. Czy to jest œmieszne? Tak mówię do Mirka przez telefon.
Duży dren zmieniajš mi na mały, na krótkiej smyczy. Nazywany jest tu piersiówkš.
Dziœ wychodzę. Przyjedzie po mnie Wawrzyn z Mirulem, po jedenastej, może koło dwunastej, kończy się doba. Jak w hotelu. Przywiozš mi rzeczy, muszę mieć coœ lekkiego, bo upał. Wypycham stanik watš, ale tylko na trochę. Jedziemy z Wawelskiej na Ursynów, do Centrum Onkologii, gdzie w królestwie Amazonii kupuję odpowiedni stanik z kieszonkš na pierœ. (…)
Amazonia to wyspa dla pozbawionych piersi, prawej, lewej, obu naraz. Sš specjalne koszulki, stroje kšpielowe. Jest wielki przemysł dla bezpierœnych. Koronki, bawełna, biała i kolorowa bielizna. Gorseciki. WyraŸnie na randki. Pełen kamuflaż.
(…)

24 maja, pištek
Napisałam felieton do "T. Stylu": Indiańskie œcieżki.
Muszę napisać o tym, co mnie spotkało, chociaż wcišż słyszę, że ONE nie chcš czytać o chorobach, bo to je dołuje, tako rzeczš redaktorowie. Trudno. Może nie będzie bardzo œmiesznie, ale też bez pompy i straszenia, sš tam całkiem pogodne kawałki:

Zdaję sobie sprawę, że sięgajšc po kolorowe pismo, chcecie się rozerwać, odetchnšć od nieprzyjemnoœci, których macie doœć w domu i w zagrodzie. Rozrywka jest teraz wartoœciš nadrzędnš nad wszystkimi innymi sprawami, dlatego najlepiej sprzedajš się najgłupsze ksišżki. Myœl nie jest w cenie i wiadomo, że jeœli chce się zaistnieć na rynku, najlepiej błaznować.
Tak więc najlepszy jest wygłup, najdalej się na rozchichotanym grzbiecie tej kobyły zajedzie, a ja z jakichœ powodów chcę Was uraczyć mało œmiesznš historiš. Tak jest, chcę was, siostry, u r a c z y ć. I zrobię to, a wiecie dlaczego? Dlatego, żebyœcie nie popełniły mojego błędu zaniechania.
Otóż Wasza autorka któregoœ pięknego słonecznego dnia spotkała się ze swš przyjaciółkš, Małgorzatš D. Nie wiem, co mnie podkusiło, by zwierzyć się jej z czegoœ, co mnie od pewnego czasu zaczęło dręczyć. Macajšc swoje piersi wedle zaleceń "Twojego Stylu" pod prysznicem, ja, sekretarz różowej wstšżki, osoba, która publicznie obiecywała, że uda się na mammografię, a prywatnie bagatelizowała sprawę i się nie udawała, otóż ta osoba wyczuła coœ w prawej piersi, czego nie miała w lewej.
Małgorzata D., która chodzi karnie co roku na mammografię, bo ma rodzinne powody, dotknęła owego miejsca i natychmiast, o nic nie pytajšc, chwyciła za telefon i umówiła mnie na badania, a ja potulnie na nie poszłam. Tym sposobem być może uratowała mi życie, walšc w łeb moje złudne przekonanie, że wszystkim innym to się może przytrafić, ale mnie? Po mammografii, na pięknym portrecie jeszcze dwóch piersi ukazał się ten znienawidzony cień. Pani doktor Monika N., drobna, zgrabna blondynka z jasnym głosem, wykonała biopsję, po czym nastšpił poniższy dialog:
– Mówić? – zapytała pani doktor Monika N.
– Tak – odpowiedziała z mocš Wasza autorka.
– To jest rak – powiedziała pani doktor.
Słońce za oknem œwieciło tak samo, nic się nie zmieniło, nawet we mnie wszystko było takie samo, bo przecież, idšc do kliniki, wiedziałam, że go mam. Mógł to co prawda być zwykły guzek, coœ niezłoœliwego, ale nie łudŸmy się, że pisarce może zdarzyć się coœ pospolitego. Nawet ten rak, obyœ zdechła, siło nieczysta, po dalszych badaniach okazał się nie zwykłym raczkiem, jak przytrafia się w 80 procentach, lecz cholernym zrazikowym – zraziki lubię, ale r a c z e j zawijane – czyli paskudnym, takim, z którego promieniœcie odchodzš cieniutkie dróżki zwane indiańskimi œcieżkami. Pięknie się nazywajš, podobnie cieniutkie jak indiańskie lato. Indiańskie lato, u nas nazywa się babie i w pełnym słońcu zwiastuje jesień. Tak to bywa.
Trzeba działać szybko, on, ten z piekła rodem, nie próżnuje. Na szczęœcie został wykryty doœć wczeœnie. Brodę mam zaplutš od plucia sobie w niš, pochlipałam nad swš głupotš, wiedziałam od dwóch miesięcy, ale w oszukiwaniu samych siebie zdobywamy mistrzostwo œwiata, a to tylko jakieœ zgrubienie, samo zniknie... Wzięłam się w garœć i œcisnęłam mocno: idę na operację.
Nie dajcie się uœpić takim myœlom, a będziecie mniej p o k a n c e r o w a n e niż ja. Macajcie się, dziewczyny, badajcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny.
(…)

25 maja, sobota
Byłam w programie "Co pani na to?".
Z drenem w kieszeni, z dumnš protezš.
Dren wsadziłam do kieszeni, rurkę za elastyczne gatki. Spódnica, na to dłuższy żakiet z kieszeniami. Nic nie widać.
(…)

Wracam zmęczona, ale bardzo zadowolona. Nie chcę skupiać się tylko na swojej przypadłoœci. Nie rozważam wcišż straty tego fajnego skšdinšd kawałka. Nie unikam myœlenia o tym, ale œwiat jest bardziej pocišgajšcy niż rozważanie rzeczy już nieodwracalnej.
Zwłaszcza że jest to œwiat odzyskany. Podoba mi się bardziej niż dotšd, mimo wszystko.
(…)


3 czerwca, poniedziałek
(…)
Wielkie znaczenie ma w całej tej mojej aferze zrazikowej to, że jeżdżę zawsze z Mirulem albo z Wawrzynem, albo z nimi dwoma, tak jak dziœ, jeœli tylko majš obaj czas. To dla mnie bardzo ważne, gdybym słabła, oni sš tu ze mnš, a "słabła" oznacza niemoc ciała lub ducha. Na razie tego nie czuję, tej słaboœci.
Spotykamy ludzi bez krwi, bez włosów, leczš tu białaczkę. Rozpoznaję po oczach kobiety bez piersi. Przestałam bać się tabu. Nie majš piersi, i co z tego? Ja też jej nie mam, i co z tego? Czy przez to mniej kochajš mnie Mirul i Wawrzyn? Zaryzykuję odpowiedŸ bez pytania ich o zdanie.
Kochajš mnie bardziej, czuję ich czułoœć, dbałoœć o to, bym jak najmniej cierpiała.
(…)

12 czerwca, œroda

(…)
Dziœ byłam znów w Centrum.
Boże Drogi, nie wiedziałam.
Dobrze, że nie wiedziałam, a Wawrzyn nic mi nie powiedział, choć jako biolog, genetyk dobrze rozumiał, co znaczy izotop do żyły i to badanie. Ja naiwna sšdziłam, że badajš mnie na okolicznoœć osteoporozy, a to było badanie koœci na obecnoœć przerzutów!
Pani doktor prawie biegła do nas korytarzem i wołała: wyniki dobre, pani Krystyno!
Dajš izotop, on kršży, a potem badajš tym przyrzšdem, i tam gdzie jest coœ niedobrego, tam izotop œwieci i zaznacza to miejsce.

(…)
Masaż ręki i dziury pod pachš, z której to prawej pachy usunięto mi węzły chłonne. Twarde obce ciało. Taki wał. To po drenie usuniętym może trochę zbyt póŸno. Po prostu nie wiedziałam, że powinnam pójœć do usunięcia opatrunku wczeœniej. Ćwiczę pilnie, przezwyciężajšc ból, bo nie mogę pozwolić sobie na niesprawnš rękę. Tu, w tym miejscu, gdzie zebrane sš wszystkie poobcinane i powycinane kobiety, wyraŸnie widać, czym jest psychika, nastawienie. Niektóre tak bojš się przekroczyć cienkš granicę między ćmieniem a mocniejszym bólem, że przestajš ćwiczyć, przestajš przychodzić i wracajš po długim czasie, kiedy ręka sztywna w przykurczu, w zgięciu, którego nie można rozprostować. Uczę się na cudzych błędach, robię wszystko, co każš, a rehabilitantki znajš się na swojej robocie.
Nie jest Ÿle, ruszam swobodnie, podnoszę w górę, mogę kłaœć rękę za głowę, ale muszę być cierpliwa, wszystko robić powoli, w odpowiednim nieœpiesznym rytmie; przetrenowanie też jest groŸne.
(…)

25 czerwca, wtorek
(…)
Dziœ ręce na bloczkach mogłam rozcišgnšć tak, że można mnie już ukrzyżować.
Kiedy wejdzie się tam, słychać cichy jęk, i widzi się kobiety, rozpięte na niewidzialnych krzyżach bezpierœne motyle.
Nie wiszš, siedzš na krzesełkach, ręce na pasach albo sznurach, wiem, że cierpiš jak na krzyżu, choć rozmawiajš rzeczowo, niekiedy nawet wesoło.
Sš stare, œrednie i całkiem młode. Wszystkie majš protezy i karnie ćwiczš. Chcš, tak jak ja, mieć sprawne ręce.

(…)
Szczupła, drobna, fachowa pani Jola, w bielszym niż miejski œnieg fartuchu, mówi, że tam kobiety wstydzš się przyznać, że nie majš piersi, że wyłysiały po chemioterapii. Chuœcina na głowę i najlepiej zapaœć się pod ziemię, nie pokazywać się ludziom. One nawet nie proszš o refundację peruki, bo to małe œrodowisko, wszystko się rozchodzi.
Mówię głoœno: Jaki to musi być strach, i skšd się bierze? Czy to wina złych ludzi? Nie strach przed bólem, chorobš, kalectwem, ale przed głupimi ludŸmi, że zobaczš, obgadajš. Lęk przed mężczyznš, że porzuci, bo wiadomo z doœwiadczeń i obserwacji, że kobieta chorego męża nie opuœci, a mšż chorš żonę – często.
Ludzie to plaga, tak mówiłam, kiedy byłam mała.
Trzeba o tym pisać i mówić. Piszę felietony, widzę, że będš potrzebne.
(…)

Wdrapaliœmy się z Wawrzynem na pište piętro. Doktor Iwona Głogowska miała już dla mnie wiadomoœci na temat chemioterapii. Jaki rodzaj. Osiem kursów (to z ang.), kurs to jakby sesja albo seans. Leki osłonowe. Recepty wypisane. Siadła z nami i wytłumaczyła wszystko to, co będzie, co może być i jak temu, co niedobre, zaradzić. Jak znieœć to, czemu zaradzić się nie da.

We wtorek o 10.00 zacznie się pierwszy seans. Ma potrwać około dwóch godzin. Mirul ze mnš przyjedzie. Dwa, trzy dni mogš być trudne. Może cztery, muszę się liczyć z tym, że nie będę mogła pracować. Może będzie dobrze, co w tym przypadku znaczy: nie tak Ÿle.
(…)

Potem z Ursynowa jedziemy na Grzybowskš, róg Karolkowej. Na pierwszym piętrze, w mieszkaniu – tylko że to doœć dziwne mieszkanie, bo mieszkajš tu włosy – słyszę melodię z Hair. Czarne czerwone kasztanowe rude blond. Wszelkie możliwe i niemożliwe odcienie. Decyzja – to co ważne dla mnie. Może już od razu przed chemiš zgolić głowę? Pani doktor mówi, że nie, po co wyprzedzać los. I tak wyjdš, trochę poczekajmy.

Mierzę różne peruki. Sš naprawdę twarzowe. Wybieram kolor peruki najpodobniejszy do moich prawdziwych włosów. Tę wybrał dla mnie Wawrzyn. I ta pani sprzedajšca. Włosy sš sztuczne, japońskie włókno, lekkie, umocowane na siatce. Dostaję do tego kilka zasad, jak zakładać, jak prać, jak suszyć. Dokupuję płyn do prania.
(…)

2 lipca, wtorek
(…)
Na Ursynowie w C.O., na pištym piętrze. To szczęœcie, że nie na dole. Nie miałam pojęcia, że można mieć chemioterapię na górze. (…)
Wszyscy tu sš dla mnie dobrzy, starajš się pomóc. Wiele kobiet mówi, że czyta moje felietony.
Zwierzam się im, bo to miejsce jest jakby stworzone do powierzania tajemnic, z tego, że teraz piszę felietony o chorobie. Że ogłaszam w kolorowym kobiecym magazynie, że mam raka zrazikowego, że cierpię, że trzymam się. Wszystkie mówiš, że to dobrze, i dajš przykłady z życia, kiedy to ukrywanie przed rodzinš i przyjaciółmi łamie psychikę.
"Pani Krystyno, pani jest łatwiej, ma pani pozycję, pani nie wie, co dzieje się czasami w firmach, moja znajoma powiedziała, że się leczy, to stale któraœ koleżanka jš pytała, czy wróci do pracy; na karku czuła oddech zdrowych, które chciały awansować i tylko czekały, żeby sišœć przy jej biurku" – takie głosy też sš.

Poznałam znów coœ nowego. Mogłabym bez tego żyć, ale skoro jest mi dane, muszę oswoić to przeżycie. Podobno chemia ratuje mnie, chroni przed "wznowš", tak to się w fachowym slangu nazywa. Oswajam więc groŸnego psa, który chce zrobić mi krzywdę, chociaż może zamiast oswajać, lepiej zabić.

(…)
Patrzę, jak igła wbija mi się w żyłę na lewej dłoni. Prawa ręka jest nietykalna, nie wolno z niej pobierać krwi. Najpierw ze strzykawki wchodzi œrodek przeciwwymiotny, potem trzy plastikowe butle płynów, w każdej około pół litra. Pierwszy płyn jest czerwony, pieszczotliwie nazywa się go malinkš. Potem dwa białe.
Siedzę tam prawie trzy godziny, patrzšc, jak sšczy się kropla po kropli, butla po butli.
Dajš mi w żyłę.
Czuję się ogłupiała.
(…)
Powrót do domu. Słaboœć. Leżę, nawet czytać mi się nie chce. Dziwne uczucie. Przecież jestem naszprycowana czymœ przez strzykawkę, a czuję się jak wyssana.
(…)

28 listopada
Jadę z Mirkiem na badanie. Nie czuję się dziœ jak Maria Stuart wstępujšca na szafot. Przeciwnie, rozkwitam jak chwast, puszę się i cieszę, że to ostatnie badanie krwi przed ostatniš chemioterapiš. Gdzieœ oczywiœcie kołacze się wiedza, że przecież bywajš wznowy, że może nie będzie tak dobrze, jak bym pragnęła, ale przynajmniej na razie – odetchnę.
(…)
Wbrew temu, co można by sšdzić, wbrew temu, co mnie samej się wydawało i co łšczyło się ze słowem ONKOLOGIA, to œwiat do ogarnięcia, mimo że cierpień widzi się więcej niż na ulicy. Ten œwiat jest jednak opanowany. Ktoœ umrze, bo nie mógł żyć, ale reszta leczy się i wierzy.
Tak. TO MIEJSCE NAZNACZONE ŒMIERCIĽ, NACECHOWANE CHOROBĽ JEST JEDNOCZEŒNIE BEZPIECZNE. To nie herezja, to fakt, nie masz, człowieku, innego wyjœcia, musisz się poddać temu, co ci tutaj przygotowali, musisz uwierzyć, że wybrali najlepszy sposób leczenia. Jest bezpieczne, bo tu nie przenika z zewnštrz bandycki œwiat.

29 listopada, pištek
PISZĘ WOŁAMI: OSTATNIA CHEMIA!!! OSTATNIA CHEMIA!!! OSTATNIA CHEMIA!!!
(…)
Wyniki wczorajszych badań.
Żeby się nie obsunęły ciałka, białe i czerwone, ta flaga nasza, krew z krwi, limfa z limfy, mój białoczerwony patriotyzm wewnętrzny. By nie powiedzieć fizjologiczny.
Czekam chwilę na paniš doktor. Idzie. Uœmiecha się szczerze, szeroko. Pani doktor ma piękny uœmiech. Już wiem, że jest dobrze. Ona nie ma zamkniętej przed pacjentkami twarzy. Patrzy mi prosto w oczy.
Jest dobrze, pani Krystyno, wszystko się wyrównało.
(…)
Badanie. Przygotowanie mikstury, dla każdej pacjentki coœ innego. Siedzimy na łóżkach i dostawkach. Wymieniamy się, jak za każdym razem, doœwiadczeniami i uwagami, jak która znosi. Czy rzyga jak kot, czy nie wychodzi z toalety, bo ma biegunkę, czy też jedno i drugie.
(…)
Bolš paznokcie. Zrobiły się wstrętne, żółte, fioletowe, muszę je lakierować. Mam paznokcie gorsze niż nieboszczyk, bo jemu jeszcze rosnš w trumnie, a nam po chemii hamuje się ich wzrost.
(…)

20 grudnia, pištek
Już bez chemioterapii, samo tylko badanie u pani doktor Głogowskiej. Najważniejsze sš wczorajsze wyniki. Dobre!!!
Nie sypnęła mi się wštroba! Czerwone i białe w normie. Pani doktor uœmiechnięta. Od razu widzę, że w porzšdku.
(…)
Pokazuję pani doktor mech, którym poroœnięta jest moja głowa. Nie meszek, nie puszek, bo to twardsze włosy, bardzo krótkie, ciemne jakieœ i siwe też, ale gęœcizna! Coœ już zaczęło rosnšć, bo ta amerykańska chemia inaczej działa, na co innego. W ogólnoœci lepiej jš znoszš. W szczególnoœci ja – gorzej. Jest dobrze.
Mam dobre wyniki, na razie jestem wygrana.
(…)

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady